Cywilizowane kraje (do których z bólem serca ogromnie trudno zaliczyć naszą wspaniałą eNtą Rzeczpospolitą Polskę – gdzie N zmierza do nieskończoności) posiadają wykształcone schematy zachowań i konwencji, które bazują na dość wysokim poziomie abstrakcji łańcucha przyczynowo skutkowego.
Cywilizowane kraje np. posiadają dobrej jakości jezdnie, pomalowane na nich pasy, starannie wykonane barierki i przemyślane oznakowanie mające trochę więcej sensu niż zdarzające się w Polsce nagłe ograniczenia 40 km/h na autostradzie bez żadnej wcześniejszej sygnalizacji tego faktu. Skutki posiadania dobrej jakości dróg są dalekosiężne – od tak prozaicznych jak komfort obywateli (który wpływa na obniżenie poziomu ich frustracji i podniesienie wydajności pracy), przez zmniejszenie liczby wypadków, oszczędności na ZUSach, oszczędności na niewypłacaniu odszkodowań przez Wydział Komunikacji za pourywane zawieszenia aut, aż po tak strategiczne kwestie jak decyzje o budowaniu nowych fabryk (nie tylko samochodowych).
Tyle tylko, że temat dróg w Polsce jest tematem tak oklepanym, że każdy Polak jest w tej materii specjalistą od budowy dróg (tak samo jak byliśmy niedawno specjalistami od paraboli lotu skoczka narciarskiego, a także coach’ami w wyścigach F1), a sprawa sprowadza się do prostej konkluzji. Aby Polska mogła ściągnąć do siebie jakiś wartościowych ludzi z zachodu nie powinna budować murów i wilczych dołów na jezdniach, w które potencjalni przybysze będą uderzać zawieszeniem swoich Ferrari czy Lamborghini lecącymi 2,5 cm nad taflą asfaltu. Ale zostawmy już temat zastępczy – polskich jezdni – w spokoju.
Kolejnym aspektem cywilizacyjnego rozwoju kraju jest dbałość o ochronę środowiska. Obecnie bardzo lubi się porównywać wszelki nakład pracy wykonany w tym kierunku jako ?zrobiliśmy kawał dobrej nikomu nie potrzebnej roboty?. I tak segregując wytrwale śmieci możemy być pewni, że wszystkie razem skończą w jednym miejscu na wysypisku razem z tymi z niesegregowanych kontenerów. Kto miałby dopłacać w Polsce do tego żeby chciało się przetapiać jakieś stare brudne plastiki, czy wybielać zbutwiały karton. Po co to robić, skoro można kupić nowe, nowe, nowe a sterta śmieci niech sobie rośnie na wysypisku. Nazwiemy to potem Kopcem pana X (za X wstawić dowolne znane historyczne nazwisko polskiego polityka) i jeszcze ktoś dostanie order za wkład w rozwój historii miasta. Równie przykre w Polsce może okazać się wszech wspaniały i wzniosły zamiar pomocy polskiej ochronie środowiska przez picie piwa w butelkach szklanych. Jakież to piękne i szlachetne – pomyślałem naiwnie – że mogę przyczynić się tym pięknym gestem poprawie bytu człowieka w naszym kraju. Na wzór i podobieństwo francuskiego systemu uznałem, że kupię piwo w szklanych butelkach, a po opróżnieniu tego złocistego napoju bogów, którego jakość francuskich odpowiedników można porównać zarówno smakiem, jak i kolorem do uryny, przyniosę butelki na wymianę do sklepu. Tym samym zaoszczędzę tyle materiałów na ponowne wyprodukowanie butelek, a i smak ! Piwo przechowywane w szkle smakuje o wiele delikatniej i zacniej.
Oh ja naiwny, przez cały dzień próbowałem oddać gdziekolwiek te butelki, połowa sklepów w ogóle patrzyła na mnie jak na idiotę, który przyniósł im tu jakieś dziwne przedmioty i nimi wymachuje. Co on od nas chce – powtarzały w kółko do siebie ekspedientki. Gdzieniegdzie pytali mnie o jakiś paragon? Skąd ja *kurka wodna* posiadać mam świstki papieru wydane mi tygodnie temu aby odzyskać 30 groszy za butelkę? Przecież tu nie chodzi o te grosze, chodzi o zasady, o rozwój cywilizacyjny, ochronę środowiska, przyszłość? Ale nie, pani ekspedientka bardziej była przejęta pytaniem mnie o świstek uprawniający ją do wydania mi wielokrotności 30 groszy. Zrezygnowałem.
Poszedłem do innego sklepu próbując wymienić te felerne butelki na mniej felerne (czyli pełne) butelki. Podchodząc do pana w monopolowym (który do tej pory nie wiem dlaczego zajmował się tym skupem butelek) zastosowałem jedną z tych moich trenowanych min ?nie pytaj o paragon bo zabiję cię tą butelką?. Podziałało. Pan zaczął niemrawie wyciągać jedna po drugiej butelce, aż nagle zesztywniał i znieruchomiał jakby cały naszpikowany był metalowymi spinaczami i ktoś uwięził go w polu magnetycznym. W końcu przemówił „Przyjmę tylko połowę butelek”. Spojrzałem co nie tak z resztą butelek. Ot, zwykłe butelki 0.6 l – jedne z tej dość nowej serii – nic takiego, większa butelka = więcej szkła = więcej środowiska naturalnego uratuje oddając je. Jednak nie, okazało się bardzo głośno i wyraźnie, że są to butelki bezzwrotne. Na nic moje tłumaczenie, że to przecież taka sama butelka tylko trochę większa, tak samo da się ją umyć i znów użyć. W czym problem? W niczym – po prostu to są butelki bezzwrotne.
Byłem zdruzgotany, mój światopogląd legł w gruzach. Pamiętając jak to wyglądało we Francji, Norwegii gdzie byłeś największym przyjacielem sklepu jeśli mogłeś im pomóc wyrobić najlepsze statystyki odzyskiwacza butelek zwrotnych – tu w Polsce stanowiłeś zagrożenie ponieważ wnosiłeś niebezpieczne przedmioty na teren sklepu (butelki z których można zrobić tulipana, z tych 0.6 l jeszcze lepiej).
Za duża butelka po piwie uświadomiła mi zacofanie naszego kraju. Boje się nawet myśleć jakim miernikiem cywilizacyjnym rozwoju kraju ona jest, bo kraj w którym nie można oddać butelki nie mogę nazwać cywilizowanym. Stąd wniosek, chyba lepiej dać sobie spokój z aksamitnym smakiem piwa z butelki, kupować tylko te w puszkach sprawiające, że piwo smakuje jak tablica mendelejewa. Zyskujemy przynajmniej to, że puszki takie można bezkarnie wyrzucać z mieszkania przez balkon bez obawy, że zaśmiecimy choć centymetr kwadratowy podwórka… nie zdążymy – złomiarze przechwycą cenny ładunek nim dotknie ziemi, a my możemy być pewni, że puszka trafi do recyklingu.
PS. Dzięki wspaniałej nawierzchni polskich dróg zagrożenie życia wożonych butelek po piwie było duże. Jednocześnie informuje, że dzięki zastosowaniu nadzwyczajnych środków zaradczych żadna z butelek nie była ranna podczas pisania tego felietonu.
Podpisano DK