Ktoś: Zrób mi prezentację.
Ja: Na jaki temat?
Ktoś: Wpływ linkedina na szerzenie się dziwnych „kołczów”.
Ja: Ile czasu?
Ktoś: Coś koło 25 min, ale najlepiej aby było 10 slajdów.
Ja: O czym chcesz mówić?
Ktoś: No przecież podałem Ci temat.
Ja: To tylko temat. Ustalmy co chcesz aby ludzie wiedzieli.
Ktoś: Nie mam teraz czasu. Przyślij mi slajdy to pogadamy.
Ja: Wyślę Ci scenariusz, a potem wymyślimy co dać na slajdach
Ktoś: Nie mam na to czasu. Czekam na maila ze slajdami.
Pewnie każdy przynajmniej raz dostał takie zadanie. I radość w nim buzowała, czyż nie?. No chyba, że jest kimś kto z tego żyje. To pewnie ta radość buzuje w nim jak stos atomowy i promieniuje na całą okolicę.
Ale kiedy spada to na Ciebie, jak myszołów na swą ofiarę to masz ochotę rzec, że właśnie masz globus, albo coś innego. Rzadko kiedy czujesz radość. Z reguły nie czujesz jej wcale.
Ale jak to się onegdaj mówiło „kobyłka u płotu”, czyli zostałaś/ zostałeś skazana na sukces. Co wtedy, jak wybrnąć??
Nowicjusze błąd podstawowy popełniają. Siadają i robią prezentację, tak jak ją widzą i czują. Jak oni by zrobili. Ale to ich czucie i widzenie, a nie zamawiającego. Który zresztą rzadko kiedy wie co chce. On tylko wie, że chce zajebistą prezentację mieć. O, sorry i jeszcze ile slajdów. I to tyle wskazówek od niego.
I dla „nowego” to droga przez mękę: „bo czcionka (!) nie taka”, „a tu wolałbym proste kąty zamiast owali” i „wiesz, to logo to za małe jest”, i „wiesz tu by taki fajny gif by pasował, widziałem go …”.
Co ciekawe, to brak im informacji zwrotnej w stylu: „słuchaj, podoba mi się teza tej prezentacji” albo „nie, nie, ja myślałem o …”. Bo z reguły zamawiający nie zaprząta swojej głowy niczym, poza tytułem prezentacji. I ilością slajdów.
Strony docierają się. Robiący wstawia na życzenie różne „pierdoły”, coraz bardziej odchodząc od swojej początkowej wizji. Robi pod zamawiającego. Ma być żółte na zielonym tle? Będzie. To nic, że to wszystko … [i tu nucimy kawałek Elektrycznych Gitar].
Na koniec pada „No ujdzie”.
Robiący modli się by więcej ten zaszczyt go nie kopnął.
Ale można inaczej. Można po ludzku. Ale wtedy trzeba zacząć od … rozmowy. A w rozmowie tej powinny pojawić się m.in. pytania: co chcesz aby z tego zapamiętali, do kogo będziesz mówić.
Potem pojawia się skrypt prezentacji, potem już scenariusz z wyraźnie zaznaczonymi „co, kiedy, jak.”
Pamiętam swoje pierwsze prezki na zlecenie. Wyglądały właśnie tak jak napisałem. Ale kiedyś coś mnie tknęło i zacząłem robić prezentację w … excelu ;) Właśnie tak. Rozpisałem w punktach jak to widzę, jaki slajd, co przy nim do powiedzenia (czyli dlaczego ma być tłem), ile czasu ma się on pchać w oczy słuchającym. Dlaczego w excelu? Bo tak … mi było łatwiej. Do tego wysłałem „bibliografię” – czyli na co chociaż powinien zerknąć prezentujący aby czuć się dobrze i być wiarygodnym.
Od tego dnia było łatwiej. Ale ważne jest, że wtedy też trafiłem na … dobrego zamawiającego, któremu taki styl współpracy odpowiadał. Zrobiliśmy razem z 4 dobre wystąpienia. Chociaż przy jednym było mi bardzo źle. Bo nie dotarłem do info, jak duża będzie sala i … font był ciut ciut za mały, gdy siedziałeś w ostatnich rzędach.
Podsumowując:
- pytaj co ma być powiedziane i do kogo,
- zbuduj scenariusz „co, kiedy, jak długo”, wyszukaj przykładowe grafiki,
- dostarcz dodatkowe informacje, które prowadzącemu pozwolą lepiej się przygotować, wczuć w prezentację, może nawet napisz tekst do zapamiętania/ przećwiczenia.
- nie martw się o ilość slajdów, skup się na fabule i pamiętaj, że slajd jest tylko tłem do tego co mówione, jest takim katalizatorem zapamiętania.
- dopilnuj aby prezentujący zrobił chociaż jedną próbę.
Jeśli już przy punkcie pierwszym czujesz zgrzyt (jak styropianem po szybie), to mów, że masz … wirus. Może nawet być w koronie. Lub globus.